Tak jak wspomniałam w poprzednim wpisie, Singapur okazał się być gorący, ale także zaskakujący. Pierwsze, co zwróciło moją uwagę to natłok ludzi - są wszędzie i to w wielkich ilościach:
|
Orchard Road |
|
Orchard Road |
Orchard Road rozciąga się na 2,2 km i jest przepełniona centrami handlowymi po obu stronach, więc jeśli denerwowała nas duchota Singapuru, alternatywą było przejście ulicy przez połączone między sobą centra - z klimatyzacją oczywiście. Na pierwszy rzut turystycznego oka - zakupy na bogato w stylu Armani, Gucci czy Louis Vuitton... ale wystarczyło się trochę zagłębić by znaleźć azjatyckie, jak i europejskie, sieciówki, gdzie czułam się o wieeeele spokojniej z moim lekkim portfelem :p.
Po drodze, wśród dużej ilości tropikalnych drzewek znalazłam też Starbucksa:
aczkolwiek wolałam azjatycką kawę, którą piłam za grosze w azjatyckiej sieciówce Toast Box:
Wszędzie jest zielono, miło i przyjemnie - nie ma to jak spacer w 34 stopniach C :)
|
przystanek przy Orchard Road |
|
w drodze na plażę na Sentosie |
|
singapurski parki niczym dżungla |
|
blisko najwyższego wzniesienia Singapuru |
|
domek przy Emerald Hill Road |
|
przez Emerald Hill Road na skróty z centrum Singapuru
|
Czasami chciało mi się jeść, a do picia brałam herbatę mleczną z żelkami z tapioki:
|
zgłodniałam: Salt&Seaweed Pringles i Coconut Pearl Tea |
Wypadałoby też zjeść coś porządnego - moją miłością indyjska kuchnia:
|
2 rodzaje curry, Palak Paneer ( ser ze szpinakiem),
2 Prathy ( szpinakowa i ziemniaczana ), i "wielki Pringles" czyli chrupki Papadam |
|
Papadam, Samosa ( pieczony pierożek z warzywami ), curry i Naan
|
Oprócz tej pięknej zieleni i wspaniałego jedzenia znalazło się też miejsce na kicz: Haw Par Villa. W przewodnikach nazywane najbardziej kiczowatym miejscem Singapuru i zgodzę się z tym bez wahania. W skrócie opisałabym to kupą gipsowych figur i budyneczków, które nie wiem po co w ogóle zaistniały : D