sobota, 28 września 2013

Singapuru część dalsza

Tak jak wspomniałam w poprzednim wpisie, Singapur okazał się być gorący, ale także zaskakujący. Pierwsze, co zwróciło moją uwagę to natłok ludzi - są wszędzie i to w wielkich ilościach:
Orchard Road

Orchard Road
Orchard Road rozciąga się na 2,2 km i jest przepełniona centrami handlowymi po obu stronach, więc jeśli denerwowała nas duchota Singapuru, alternatywą było przejście ulicy przez połączone między sobą centra - z klimatyzacją oczywiście. Na pierwszy rzut turystycznego oka - zakupy na bogato w stylu Armani, Gucci czy Louis Vuitton... ale wystarczyło się trochę zagłębić by znaleźć azjatyckie, jak i europejskie, sieciówki, gdzie czułam się o wieeeele spokojniej z moim lekkim portfelem :p.

Po drodze, wśród dużej ilości tropikalnych drzewek znalazłam też Starbucksa:

 
aczkolwiek wolałam azjatycką kawę, którą piłam za grosze w azjatyckiej sieciówce Toast Box:

 
Wszędzie jest zielono, miło i przyjemnie - nie ma to jak spacer w 34 stopniach C :)


przystanek przy Orchard Road


w drodze na plażę na Sentosie


singapurski parki niczym dżungla


blisko najwyższego wzniesienia Singapuru

domek przy Emerald Hill Road


przez Emerald Hill Road na skróty z centrum Singapuru
 
 Czasami chciało mi się jeść, a do picia brałam herbatę mleczną z żelkami z tapioki:

zgłodniałam: Salt&Seaweed Pringles i Coconut Pearl Tea
Wypadałoby też zjeść coś porządnego - moją miłością indyjska kuchnia:


2 rodzaje curry, Palak Paneer ( ser ze szpinakiem),
2 Prathy ( szpinakowa i ziemniaczana ), i  "wielki Pringles" czyli chrupki Papadam

Papadam, Samosa ( pieczony pierożek z warzywami ), curry i Naan
 
 
Oprócz tej pięknej zieleni i wspaniałego jedzenia znalazło się też miejsce na kicz: Haw Par Villa. W przewodnikach nazywane najbardziej kiczowatym miejscem Singapuru i zgodzę się z tym bez wahania. W skrócie opisałabym to kupą gipsowych figur i budyneczków, które nie wiem po co w ogóle zaistniały : D








 
 
 

 

poniedziałek, 23 września 2013

Singapur: Arab Street

Wakacje minęły, ale myślę, że nie zapomnę ich do końca życia! W tym roku przygarnęła mnie moja siostra - przywiało mnie aż do Singapuru. Było inaczej, dziwnie, zaskakująco i gorąco - dzisiaj mała fotorelacja z Arab Street. Singapur należy do państw-miast, aczkolwiek gigantyczny nie jest! Mimo wszystko, znalazło się tam miejsce na sfery różnych kultur - gdzie społeczeństwo ma, zależnie od wyznania, swoje świątynie, sklepy ( z dywanami, materiałami, arabskimi ubraniami ( nie przypadły mi zbytnio do gustu) i masa małych hipsterskich piekielnie drogich butików z ogromem psychodelicznych kotów&trójkątów&ćwieków&kiczu) oraz sklepiki z różnymi rzeczami ( dziwnymi dla mnie - skrzata z Europy ), restauracyjki - te eleganckie jak i te mniej eleganckie - co ciekawe, w eleganckich wersjach znajdziemy więcej ludzi z Europy, aczkolwiek ja i moja siostra wybrałyśmy tę drugą opcję - tańszą i bardziej egzotyczną ( taka się właśnie wydawała, może chodzi tu o odległość od swojego kraju... wszystko tutaj było egzotyczne : P ).

 
 
 
 
















Ja konsumująca - glutowate ciasto z liścia Pandanu i Teh Tarik - herbatę z mlekiem ( było dobre. ALE DZIWNE )